Ostatnio - takie mam wrażenie - następuje eskalacja spychologii odpowiedzialności za wychowywanie jedynie na rodziców (vel dom czy rodzinę) i nauczania młodzieży tylko na szkołę. Czyli w roku szkolnym każdego roboczego dnia dzieci mają solidną część dnia wolną od wychowywania, a drugą od nauki? Czy przypadkiem pod obydwoma tymi względami rodzina / dom i szkoła nie powinny się jednak uzupełniać?
Moja córka do 5. klasy podstawówki włącznie chodziła do zwykłej masówki. Miała tego pecha, że w jej roczniku były tylko jedna klasa, w dodatku wypadająca blado pod względem zachowania na tle pozostałych klas w szkole. Znajoma ostatnio powiedziała mi, że część chłopaków z tej klasy już popala papierosy, choć część z nich nie skończyła jeszcze 13 lat. Ilu popija alko?
W 4. klasie na zebraniach mamuśki największych klasowych chuliganów i błaznów najzacieklej ich broniły: wszyscy się uwzięli na mojego syna; a bo dziewczynki nie lepsze (akurat w tej klasie dziewczynki po prostu zaczynały śmieć bronić się przed przemocą (sic!) ze strony klasowych kolegów - były akcje i reakcje). Niedawno spotkałam mamuśkę klasowego błazna, która (po zmianie wychowawcy klasy) dostawszy chyba wyraźniejsze sugestie, przyznała wreszcie, że chyba musi iść z synem z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, choć synuś miewał różne niefajne zachowania od początku podstawówki.
Co wolno nauczycielowi?
Sądząc po tym, co sama widziałam i słyszałam, to niewiele. Szkoła może zaledwie sugerować próbę diagnozy ucznia z problemami w zachowaniu i z nauką, ale do niczego rodziców nie zmusi. A zły stan ucznia będzie się pogłębiał. Dzieciaka jakoś się przepchnie z klasy do klasy, byle jakoś opuścił mury szkolne. A potem niech sobie radzi sam albo polega tylko na rodzinie, która być może jest dysfunkcyjna np. z powodu przemocy.
Widziałam już dzieciaki (w obu przypadkach chłopcy), z których jeden źle zachowywał się w szkole z powodu przemocy w domu, a drugi wciąż zachowuje się niewłaściwie wobec dziadków... W tym drugim przypadku ojciec od samego początku małżeństwa z matką dziecka pracuje większą część roku za granicą i rzadko bierze udział w wychowywaniu syna. A jak już bierze, to zaczyna od darcia się.
W poprzedniej szkole córki wielu uczniów pozwalało sobie zbyt wiele, za nic mając uwagi nauczycieli nt. swojego niewłaściwego zachowania.
A co pan/-i mi może... Ja się rodziców i tak nie boję
Kiedy chodziłam do szkoły, to nawet w liceum najwyższe dryblasy w klasie wiedziały, że nie mogą sobie na wszystko pozwalać względem nauczycieli, nawet jeśli, tak jak nasza wychowawczyni, są niscy, nawet bardzo.
W podstawówce nawet najwięksi chuligani (z różną przyszłością, bo i więzienie wchodziło w grę) pozwalali sobie najwyżej na pomruki niezadowolenia pod nosem, ale słuchać, słuchali.
Groźba pójścia do dyrektora zawsze skutkowała poprawą zachowania i przeprosinami, a już telefon do rodziców z prośbą o spotkanie, tym bardziej.
Kara polegająca na siedzeniu plackiem w domu to było naprawdę coś (brak spotkań z kumplami czy wychodzenia na plotki z dziewczynami) - rodzice dzwonili na stacjonarny z pracy i sprawdzali, czy delikwent wrócił prosto ze szkoły albo czy odbiera o losowych porach. Jeśli okazało się, że ukarany stosowne konsekwencje i nikt się nie litował. Dzieciak musiał wiedzieć, że za przewinienie jest kara i nie chodziło o te cielesne. Nikt z mojego pokolenia nie był więc nigdy zdziwiony, że w dorosłym życiu za rozboje, kradzieże, wszczynanie bijatyk, uszkodzenie ciała, a nawet za zwykłe potyczki słowne (...) można iść nawet na jakiś czas do paki albo mieć zasądzoną karę pieniężną.
Wychowaliśmy się w czasach bez zakupów w galeriach, bez komórek, tabletów, komputerów (jak kompa miała jedna osoba na 30, to było dobrze), do pewnego momentu z 2 kanałami w TV, więc z dzisiejszej perspektywy rodzice mieli małe możliwości karania. A jednak jakoś udało im się nas wychować - jednych na porządnych ludzi, a drugich na "twardzieli" wiedzących, że za przewinienia i błędy po prostu się płaci.
Nauczyciel nie ma prawa wymagać właściwego zachowania?
Moje dziecko zawsze wiedziało, że jak jest pod opieką dorosłej osoby, innej niż rodzice, to ma jej słuchać. Chodziło o względy bezpieczeństwa zarówno samej córki jak i opiekuna oraz - często - całej grupy. To takie proste - słuchamy, uczymy się prawidłowych zachowań w różnych sytuacjach i unikamy w ten sposób błędów i potencjalnie groźnych sytuacji, bo każde zachowanie ma następstwa: dobre lub złe.
Nie wyobrażam sobie, by szkoła nie miała prawa wychowywać mojego dziecka w czasie, gdy młoda jest na zajęciach. Każdy z nas zachowuje się inaczej w domu, na ulicy, w klasie itd. Rozmawiamy z młodą, ale trudno wszystko przewidzieć. Jeśli nauczyciel może zareagować na zaobserwowany problem od razu (rozmowa, "kazanie"), to większa szansa na to, że da się go szybciej rozwiązać bez jakichś większych przykrości.
No comments:
Post a Comment