Moja Mama zawnioskowała o telefon stacjonarny w latach 70. XX wieku, kiedy dopiero nasze osiedle powstawało. A numer przydzielono jej... przed Bożym Narodzeniem '89 lub '90. Dzisiaj - tj. od plus minus ćwierć wieku - wystarczy wejść do salonu operatora, podpisać umowę na abonament lub zarejestrować numer na pre-paid, zaopatrzyć się w aparat telefoniczny (można wziąć na raty) i volia, jesteśmy szczęśliwymi użytkownikami telefonu. Do dzisiaj konkurencja na rynku telekomunikacyjnym wzrosła, nie ma już monopolisty, ale czy oznacza to, że ceny abonamentów są cały czas przyjazne abonentom?
Moje "komórkowe" początki
Pierwszą komórkę na kartę kupiłam sobie w 2003 roku. I był to właśnie taki Sagem:
Ówczesna Idea, naliczanie minutowe, 1,7 zł za każdą napoczętą minutę. A potem było już z górki - dosyć szybko po tym wydarzeniu wprowadzono naliczanie sekundowe. Jeszcze przez solidnych kilka lat korzystałam z pre-paidów. Rozwiązanie to do pewnego momentu narzucało ograniczenia co do ilości minut połączeń i wiadomości tekstowych w miesiącu. Dziś różnice między pakietami odbijają się przede wszystkim na ilości GB Internetu i kwocie doładowania (minuty i SMSy w większości, a może i wszystkich ofertach są już bez limitu). Aby zachować ciągłość użytkowania, trzeba pamiętać o dokonaniu doładowania w konkretnym terminie.
Potem przez jakiś czas miałam tzw. mixa - to coś miedzy ofertą pre-paid i abonamentem. Można było dobrać telefon, ale trzeba było dokonać konkretną liczbę doładowań w konkretnej kwocie.
I w końcu abonament. Przez kilka lat było nawet OK, a potem ceny zaczęły rosnąć...
Ale ja tyle Internetu w smartfonie nie potrzebuję! - A nas to nie obchodzi, nie ma tańszych pakietów!
Mój pierwszy abonament opiewał na kwotę 9,99 zł, a w jego ramach miałam nielimitowane rozmowy i SMSy do tej samej sieci. A, jako że większość mojej rodziny miała numery w tej samej sieci, przez jakiś czas mi to wystarczało.
W kolejnym abonamencie - 10 lat temu - dostałam dodatkowo symboliczną ilość 250 MB Internetu. Dziś tyle potrafi mieć podstawowa aplikacja, która może ułatwić życie.
Z biegiem czasu Internetu zaczęto dodawać coraz więcej i więcej, a najtańsze abonamenty zaczęły znikać.
Teraz i ja i mąż mamy w abonamencie komórkowym po 120 GB Internetu, z czego wykorzystujemy może do 5 GB na głowę w miesiącu. Pracujemy z domu / przy domu, więc wystarcza nam Internet "domowy".
Obecnie kończą nam się umowy. Zarówno w salonie, jak i na infolinii pracownicy sieci nie byli w stanie zaproponować nam tańszych abonamentów z symboliczną ilością GB.
Żaden z głównych 4 operatorów nie przewiduje już sytuacji, że ludzie mogą nie potrzebować tyle Internetu w komórce, ale też nie chcą płacić za to, czego nie są w stanie wykorzystać choćby w połowie.
Przyszedł więc czas na wypróbowanie któregoś z operatorów "wirtualnych", będących "markami" operatorów tzw. "wielkiej czwórki" lub korzystających po prostu z infrastruktury któregoś z nich (Plush-Plus, Nju-Orange, Virgin Mobile - Play itd.).
Tylu dużych operatorów, a konkurencja nie wpływa na ceny i ofertę wychodzącą na przeciw różnym potrzebom?
Kiedyś na rynku telekomunikacyjnym była jedynie TP S.A., nic więc dziwnego, że wykorzystywała to jak mogła. Kiedyś kosztowało jedynie samo nawiązanie połączenia i można było gadać ile wlezie. Potem wprowadzono 3-minutowe impulsy, a później 1-minutowe. A rozmowy międzymiastowe kosztowały więcej, o międzynarodowych nie wspominając.
Dziś mamy 4 głównych operatorów i stadko pomniejszych. Każdy z tych głównych chwali się, jaki to fantastyczny zasięg ma na terenie Polski, o czym mają też świadczyć mapy zasięgowe. Jak jest w praktyce - wie chyba każdy z nas. O tym, że z zasięgiem bywa różnie i w miastach (o wsiach nie wspominając - ja akurat mieszkam teraz na wsi), można poczytać choćby na stronach operatorów na Facebooku oraz na stronach z opiniami o usługach.
I tu pytanie - gdzie podziewają się pieniądze z abonamentów, skoro infrastruktura wciąż nawala i jest tak powoli unowocześniana (z rozbudową wciąż kicha na terenach wiejskich, a przecież ludzie się przemieszczają - np. przedstawiciele handlowi, kurierzy - oni też w ramach pracy potrzebują dobrego zasięgu, nawet w małych miejscowościach)?
Wiem, że trzeba płacić ludziom zatrudnionym w salonach operatorów oraz konsultantom na infoliniach, technikom naprawiającym usterki, ale wobec tego może trzeba by zmniejszyć sponsorat imprez i dla drużyn sportowych? Jeśli jako klienci płacimy coraz większa kasę, to czy nie powinniśmy mieć pierwszeństwa w otrzymaniu odpowiedniej jakości usługi? Tymczasem mój operator od kilku lat nie poprawił prędkości Internetu i przynajmniej raz do roku ma poważną jego awarię w mojej okolicy. Zgłaszając sprawę jeszcze do niedawna słyszałam, że "nie stwierdziliśmy w tych rejonach żadnej awarii" albo że "nikt inny nie zgłaszał problemów". Moje każde kolejne zgłoszenie zaczyna się więc od formułki, że mógł jeszcze nikt nic nie zgłaszać, bo i zaludnienie w tym rejonie jest sporo mniejsze niż w miastach, a i nie wszyscy korzystają z tego samego operatora.
Dlaczego to Internet nabija większą cenę abonamentu komórkowego, a ludzie nie mają oferty z małym pakietem w odpowiedniej cenie?
Tak, korzystam czasem z Internetu w komórce. Tak, czasem zagram w grę wymagająca takiego łącza. Tak, czasem ściągam aplikacje na telefon. Tak, ładuję raz na 100 lat zdjęcie na Insta, tak czasem kupuję bilety MPK przez aplikację, tak, kontaktuję się czasem z ludźmi przez komunikatory na telefonie, a więc korzystam z Internetu w komórce, ale - jak już napisałam - tylko raz udało mi się tym sposobem zużyć 5 GB/ mc Internetu w telefonie. Nie potrzebuję więc więcej, niż 10 GB w okresie rozliczeniowym. Ale niech to też rozsądnie kosztuje!
Z Internetu w komórkach korzystają mało lub wcale także osoby starsze. Niech wśród wszystkich klientów operatorów komórkowych 10-15% nie potrzebuje więcej niż 20-25 GB/ mc, czy dla nich nie opłaca się mieć w ofercie tańszego abonamentu z małą ilością Internetu? Bo 40 zł za ofertę komórkową z 6 GB Internetu to wcale tanio nie jest. Mogą mieć numer na kartę? OK, mogą, ale np. osobom starszym doładowywanie wciąż sprawia trudność. Bywając sporadycznie w salonie operatora, za każdym razem byłam świadkiem, jak przynajmniej jedna osoba w tym samym czasie przychodziła z prośbą o pomoc w doładowaniu komórki. Zapłacić rachunek za abonament jest im łatwiej, bo już to ogarnęli przy fakturach za media - nawet jeśli muszą z tym iść na pocztę lub do banku, biorą plik rachunków i załatwiają wszystko w jednym miejscu. Nie każdy ma rodzinę chętną do pomocy w takich sprawach.
Operatorzy wciąż chcą się nachapać?
Bo jak to inaczej nazwać? Fioletowy operator za aktywację nowej usługi (nowy abonament tel. lub internetowy) pobiera dzisiaj nawet 50 zł! T-Mobile- 49 zł (dowiedziałam się od konsultanta na chacie). A Orange nawet 60 zł! Plus to samo - też 60. To tak jakby płacić za jeden miesiąc więcej w przypadku różnych abonamentów.
Trzeba też pamiętać, że często jedna osoba ma przynajmniej dwa numery: prywatny i firmowy/ służbowy. Rodzice rejestrują też na swoje nazwisko numery dla swoich pociech. Numerów użytkowanych jest więc w Polsce dość sporo, to i kwoty wpływające z tego tytułu na konta operatorów też są niezłe. Czy jednak w odniesieniu najniższych krajowych pensji ceny podstawowych usług telekomunikacyjnych nie rosną zbyt szybko? Bez telefonu trudniej znaleźć pracę, mieć kontakt z lekarzem i w ogóle "ze światem", zwłaszcza przy mieszkaniu na wsi. Telefon to dzisiaj nie fanaberia i chyba już nawet łatwiej obyć się bez telewizora, który stał się chyba bardzo oczywistym sprzętem, odkąd zawitał "pod strzechy". Problem tylko w tym, że przy rosnących kosztach użytkowania, w wielu miejscach nie rośnie jakość usług.
A pod moją strzechę telewizor wprawdzie zawitał, za to został wyproszony już wiele lat temu. I zabrał ze sobą strzechę, bo i tak mam sufit z pustaków Ackermana.
ReplyDeleteJa mam nad głową drewno i papę... I trochę tynku.
Delete