2025-06-01

Dlaczego warto czytać i czy zalety tego zajęcia nie są dziś troszkę przeceniane?

 



Urodziłam się końcem lat 70. XX wieku. Moje dzieciństwo i okres nastoletni przypadają więc na lata 80. i 90. Przez część tego okresu w TV były tylko 2 kanały, place zabaw wyglądały zupełnie inaczej niż te dzisiejsze, komputer albo coś w rodzaju konsoli do grania miał nikły odsetek dzieciaków (w porównaniu z dzisiejszą grupą najmłodszych obywateli)… Pomocami w nauce były słowniki, atlasy i encyklopedie, czyli – najogólniej rzecz ujmując – książki. Czytanie było więc uważane na jedno z najlepszych dla młodego człowieka zajęć i hobby, bo uczyło, wzbogacało słownictwo i wyobraźnię oraz poprawiało umiejętności pisania oraz stan umysłu…


Czy czytanie faktycznie niesie za sobą tyle dobrego?

Przyjrzyjmy się choć niektórym przytaczanym od lat zaletom czytania – czy zarówno kiedyś, jak i dziś mają one tę samą wartość i słuszność?


Książki jako źródło wiedzy

Zanim dostaliśmy dostęp do wielu programów i filmów dokumentalnych oraz Internetu (w którym trzeba nauczyć się oddzielać ziarna od plew!), książki mogły uchodzić za świetne źródło wiedzy – od szkolnych podręczników (z atlasami i słownikami różnego rodzaju włącznie) poprzez poradniki i encyklopedie, aż po samouczki (szycia, szydełkowania,  tańca, ogrodnictwa…). I tu zaczynają się schody: publikacji książkowej nie da się szybko uaktualnić o nowe dane ot tak. Potrzebne były dodatki, suplementy albo kolejne, uzupełnione wydanie.

Dzisiaj pewne publikacje w wersji książkowej nie mają już większego sensu, bo mamy łatwy dostęp do komputerów, smartfomów i Internetu. Słowniki,  encyklopedie czy inne kompendia wiedzy o wiele łatwiej i szybciej uaktualnić w wersji Internetowej lub elektronicznej (przeznaczonej do zainstalowania na komputerze czy telefonie, z których można korzystać również offline), niż w wersji książkowej. W Internecie łatwiej też o wyraźny i jasny  tutorial, np. filmowy (co jest wygodne np. w szydełkowaniu, tańcu, trenowaniu wymowy w językach obcych i nie tylko).


Czytając, będziesz lepiej pisać i łatwiej nauczysz się ortografii

No, niestety nie zawsze, a nawet nie tak często, jakby się wydawało. Gdyby to była prawda, wśród grupy regularnie czytającej mielibyśmy pokaźne grono „dzisiejszych Sienkiewiczów i Mickiewiczów”. Tymczasem to co dzisiaj wychodzi drukiem, pozostawia pod względem literackim sporo do życzenia w sporej liczbie przypadków. Aż dziw bierze, że nikomu nie szkoda drzew i papieru, nie mówiąco czasie.


Wzbogacanie zasobu słownictwa

Kiedyś może tak, ale jeśli bazować tylko na w miarę współczesnej literaturze, to – niestety – nie zawsze. Częściej to pisanie może zrobić lepsza robotę, gdy trzeba np. szukać synonimów celem uniknięcia powtórzeń.


A co z nauką ortografii?

Swego czasu, w podstawówce miałam koleżankę, która wręcz maniakalnie czytała książki i… Zawsze robiła błędy ortograficzne. Fakt, miała przy tym całkiem niezły styl przy pisaniu wypracowań wszelkiego rodzaju, ale niestety z błędów nie wyrosła całkowicie przed końcem podstawówki, tylko dopiero po szkole średniej. A to – zdaje się – wyklucza dysleksję, z której się nie wyrasta, a można tylko ograniczyć.


Poszerzanie światopoglądu

Zgoda, ale to robią też choćby filmy, artykuły i gazety oraz rozmowy z ludźmi.


Rozwój wyobraźni, poprawa skupienia i koncentracji

Też zgoda, ale to samo możemy osiągnąć słuchając historii oraz rozwiązując zadania i zagadki czy grając w przynajmniej niektóre gry (planszowe, ale i niektóre komputerowe).


Poprawa pamięci długotrwałej i operacyjnej

Owszem, ale to samo osiągniemy przy rozwiazywaniu różnych zagadek, łamigłówek, krzyżówek, oglądaniu dłuższych seriali albo filmów dokumentalnych,  czy przy okazji gier, zwłaszcza prowadzonych z przynajmniej jeszcze jednym graczem.


Inspiracja do własnej twórczości

OK, ale jeśli ta inspiracja będzie zbyt silna, można otrzeć się o plagiat. A zainspirować może też film, obraz albo historia czyjegoś życia, podróże czy nawet poznawanie swojej okolicy.


Czytanie może być rozrywką

Z tym zgadzam się w pełni. Ale jedni uwielbiają czytać, a inni uprawiać konkretny sport, jeździć po świecie, uprawiać ogródek, hodować rybki, wciąż  uczyć się różnych rzeczy itd. Jeśli ja – mimo namów – nie jestem w stanie przekonać się do hobbystycznej uprawy kwiatów czy polubienia gotowania, tak rozumiem, że mogę nie namówić do czytania kogoś, kto miał z tym zawsze problem i nie czerpał z tego przyjemności.


Dlaczego ludzie nie lubią czytać?

Przyczyn może być kilka. Czasem pierwsza grubsza od pojedynczej bajki  książka, którą ktoś musiał czytać, mogła być po prostu obiektywnie kiepska - nudna i napisana słabym stylem. To nie zachęca do sięgania po inne książki.

Kolejna sprawa to problem z nauką czytania. Wbrew pozorom to nic nowego. Tylko kiedyś po prostu mniej się tym interesowano. Słabszy uczeń bywał nazywany leniem, dzieckiem poniżej normy intelektualnej, ale przepychanym z klasy do klasy na słabych ocenach. Czytanie bywało dla takich osób sporym problemem, więc nic dziwnego, że nigdy nie czytali.


Czy „nieczytanie” świadczy źle o człowieku?

O ludziach źle może świadczyć wiele rzeczy: skąpstwo (nie mylić z oszczędnością), brak empatii, fałsz w stosunkach międzyludzkich, ale czy to, że ktoś nie czyta / czytuje zbyt często książek też może źle o kimś świadczyć? Czy to, że ja nie lubię czytać poezji i nigdy nie lubiłam rozbierać na czynniki pierwsze wierszy, zwłaszcza tych poważnych (nawet w szkole) świadczy, że jestem gorsza od grupy lubiących taką lekturę? I pod jakim względem? Po prostu wolę prozę i dramat.

Myślę, że wciąż pokutuje przekonanie, że jeśli ktoś nie czyta to jego słownictwo jest ubogie, on sam mało wie o świecie, ma wąski światopogląd i pewnie niższe IQ niż wtedy, gdyby choć raz na jakiś czas sięgnął po książkę, aby ją przeczytać od deski do deski. Ja bym nie ryzykowała takich opinii, bo można ludzi w ten sposób skrzywdzić. Dlaczego? Bo na człowieka składa się całego jego życie, a nie tylko, czy głównie to, czego nie robi w ogóle lub regularnie.


Czy książka – wraz z  – nie straciła na wartości kulturalnej?

Zwróćmy wagę, że kiedyś – 100-200 lat temu i dawniej  – autorzy chyba bardziej krytycznie podchodzili do tego, z czym wychodzili do ludzi, jeśli chodzi o literacki dorobek. Istniał też mecenat sztuki. Królowie, książęta, całe rodziny szlacheckie (…) wspomagały twórców finansowo. Mecenasi mieli więc prawo wymagać, aby np. napisana sztuka teatralna, która będzie wystawiana na dworze, a została napisana na zamówienie, powinna trzymać pewien poziom, aby się podobać i nie zaświadczyć źle o konkretnym mecenasie.

Autorzy przeważnie pisali też po coś, w jakimś konkretnym celu, a nie tylko po to, aby "wyrazić siebie". Przypomnijmy sobie założenia pozytywizmu chociażby. Albo nazwiska takie jak Sienkiewicz czy Żeromski. Także poeci romantyczni pisali w pewnym konkretnym celu, musieli więc mieć jakiś zamysł, zanim zasiedli do pisania.

Można dziś nie lubić twórczości tych autorów, ale trudno nie przyznać, że mieli warsztat, pomysł i poświecili na każde swoje dzieło pewien konkretny czas, aby je dopracować. Popatrzmy:

  • Sienkiewicz napisał 12 powieści i nieco ponad 20 nowel, które też można zebrać w jeden lub dwa tomy.
  • Żeromski – zaledwie kilka powieści. 
  • Reymont – 6 powieści
  • Dickens – 15 powieści i 5 nowel
  • Tolkien – 100 publikacji, ale tu zalicza się też krótsze utwory jak pojedyncze wiersze, opowiadania, a samych powieści było w jego dorobku stanowczo mniej
  • Agatha Christie – 66 powieści i 14 zbiorów opowiadań, ale szacowna pisarka cieszyła się długim życiem, więc zajęło jej to kilkadziesiąt lat

To tylko przykłady, ale unaoczniają, że ludzie mający pewne zasługi dla literatury stworzyli – i owszem – pewną liczbę dzieł, ale nie pisywali po kilka, a często nawet nie po dwie grube powieści rocznie! 


A jak jest dzisiaj?

Dzisiaj psiarze potrafią już nie tyle pisać książki, co niemal je produkować. Znany pisarz – Harln Coben – do dziś napisał 35 powieści (pierwsza wydał w wieku 33 lat) i wciąż ma szansę  stworzyć kolejne. Inna osoba nie mająca jeszcze 40 lat na karku, ma dziś na koncie ponad 40 książek, w tym pond 30 pełnoprawnych, grubych powieści i kilka nieco cieńszych. Ktoś inny w ciągu 10 lat wypuścił na rynek 19 książek (w tym większość to grube powieści) – wychodzą średnio po 2 na rok. To tylko 3 przykłady oparte na prawdziwych osobach*, a jest tego więcej. 


Nagle ktoś budzi się, że chce pisać i wydawać. Mniejsza o wyuczony zawód. Po prostu siada, pisze i wydaje. Wychodzą z tego najczęściej co najwyżej przeciętne czytadła, często niestarannie przygotowane do druku – z błędami ortograficznymi, interpunkcyjnymi, ze „zgrzytami stylistycznymi”, czyli ze wszystkim tym, co było do tej pory nie do przyjęcia (co sobą reprezentują osoby odpowiedzialne za korektę i redakcję utworów?). Same książki natomiast bywają zbyt często płytkie, naiwne i przewidywalne.

Czytanie stało się więc czymś charakterystycznym dla kultury masowej. Z jednej strony to dobrze. A z drugiej strony pisać i wydawać może każdy, kto uważa, że potrafi sklecić kilka zdań. Efekt? Coraz więcej koszmarków pseudoliterackich.

Wiem, że jeśli czytanie ma przynosić przyjemność jak najszerszym kręgom, nie wszystkie książki muszą być wysokich, czy choćby średnich lotów. Czy jednak na te najsłabsze warto dzisiaj tracić czas, pieniądze i papier – w erze blogów, stron internetowych czy e-booków?

Podsumowując – świat ani nie zaczyna się, ani nie kończy na książkach. Czytanie też miewa swoje słabe strony, jak strata czasu (którego nikt nam nie wróci) na obiektywnie złą książkę (nie chodzi o tematykę ani rodzaj czy gatunek, a sam warsztat piszącego).


*o które osoby mi dokładnie chodzi, mogę podać w wiadomości prywatnej

 

 

2 comments:

  1. WOW! Założyłaś blog! 👍
    Jestem nałogowcem czytelniczym od najwcześniejszych lat dziecinnych. Najpierw czytali mi dorośli, a potem nauczyłam się czytać sama i tak ciągnę ten wózek od pół wieku. Bez książki - umarł w butach.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Też czytam od zawsze, ale ostatnio trafiam na takie średniaki, że czasem się zastanawiam, kiedy papier cierpliwość straci.

      Delete